darek santiago

Poranek 5 lipca 2018 roku. Ruszamy. Przed nami tysiące kilometrów europejskich dróg. Liczne wyzwania i przygody, których jeszcze nie jesteśmy świadomi. Przed pierwszym naciśnięciem pedałów udajemy się jeszcze na poranną mszę w naszej parafii pw. Najświętszego Serca Jezusowego w Rącznej, prosząc o opiekę i siły potrzebne do pokonania nie tylko kilometrów trasy, ale też własnych słabości i przeciwności losu. Po mszy św. dokonujemy ostatecznego sprawdzenia bagażu i naszych rowerów. Dużo nam nie potrzeba, a właściwie im mniej tym lepiej – podczas trasy każdy kilogram ma znaczenie – są jednak rzeczy, o których zapomnieć nie można: zapasowe dętki, pompka czy podstawowe narzędzia do serwisu roweru. Ostatecznie o 9:30 wyruszamy, nas dwóch: Dominik i Darek, oraz nasze rowery. Pierwsze kilometry mijają lekko i przyjemnie, towarzyszy nam nastrój przyjemnej ekscytacji oraz bojowe nastawienie. Zaplanowana trasa zakłada pokonywanie ok. 100 km dziennie, tak, aby 4-go sierpnia dotrzeć do Santiago de Compostela. Wraz z upływem dnia i kilometrów pojawia się zmęczenie oraz wątpliwości, co do naszej fizycznej wytrzymałości. Gdy wieczorem docieramy do miejsca planowanego odpoczynku padamy ze zmęczenia, a to dopiero pierwszy dzień. Pora na znalezienie miejsca noclegowego – pytamy o taką możliwość na pobliskiej plebanii. Tylko dzięki Opatrzności Bożej i gościnności księdza, zostajemy znakomicie ugoszczeni i nakarmieni, co ma kolosalne znaczenie dla podbudowania naszych sił fizycznych i nie tylko.
Kolejny poranek zaczynamy mszą świętą i pysznym śniadaniem. Wzmocnieni wyruszamy w dalszą drogę. Każdy dzień podczas przemierzania Polski wygląda podobnie: msza św., śniadanie, „kręcenie korbą” z przerwą na obiad, nocleg. Towarzyszy nam upalna, słoneczna pogoda. Po 4 dniach docieramy do Pieńska. Przed nami Niemcy – kolejne wyzwanie, tym razem musimy zmierzyć się z problemami w komunikacji oraz różnicami w mentalności. Dodatkowo w pierwszych dniach towarzyszy nam deszczowa pogoda – co powoduje, że już po 5 minutach pedałowania, jesteśmy cali mokrzy – pomimo założonych peleryn. Po kilku dniach wypogadza się i znów jedziemy w pełnym słońcu. Noce spędzamy w różnych warunkach: począwszy od salki parafialnej przy zborze luterańskim, poprzez namiot w przydrożnych krzakach, hotel w seminarium, aż po prywatny dom spotkanego po drodze Niemca. Podczas drogi nie udaje się uniknąć awarii – napraw dokonujemy sami, staramy się też pomagać napotkanym rowerzystom – dzięki posiadanemu zapasowi dętek udaje się pomóc niejednemu. Po tygodniu docieramy do Holandii. Co prawda infrastruktura rowerowa jest wyśmienita, jednak monotonne ścieżki rowerowe wzdłuż kanałów szybko nas męczą i pragniemy jak najszybciej dotrzeć do Belgii.
W Belgii zaliczamy nocleg pod mostem rowerowym, w związku z nocnym opadem deszczu. Po 3 dniach docieramy do Francji. Od granicy do Paryża dzieli nas 230 km. W porównaniu do Polski, dużo ciężej tu dostać się do kościoła, a co dopiero uczestniczyć we mszy świętej… Wielokrotnie zastajemy drzwi kościoła zamknięte, a ksiądz, jeżeli jest, to mieszka kilkadziesiąt kilometrów dalej. To uświadamia nam, jak wiele mamy łaski, dzięki temu, że mieszkamy w Polsce.
Paryż jest dla nas miejscem symbolicznym – dokładnie tutaj wypada połowa naszej pielgrzymki. Wiemy, że sporo już za nami, jednak wciąż od naszego celu dzielą nas tysiące kilometrów. W Paryżu udaje nam się zobaczyć: Łuk Tryumfalny, Wieżę Eiffla, a także Katedrę Notre Dame. Wiedząc, że długa droga przed nami, jeszcze wieczorem opuszczamy miasto, tak, aby nocleg znaleźć już poza miastem. Kolejne dni upływają w podobnym schemacie: jedzenie, jazda i spanie. Towarzyszy nam gorące, suche lato. Zmęczenie, które wcześniej ustępowało po nocnym odpoczynku, staje się naszym ciągłym towarzyszem. Naszej drodze towarzyszą wspaniałe krajobrazy, jednak coraz ciężej jest je podziwiać, a naszą uwagę skupiają dolegliwości fizyczne. Każdy z nas ofiaruje je w swoich osobistych intencjach. Dzięki nim czujemy, że jesteśmy pielgrzymami, a nie tylko przejezdnymi turystami. Im bliżej Hiszpanii, tym częściej spotykamy pielgrzymów. Wciąż doświadczamy nowych przygód, związanych z codziennym poszukiwaniem miejsc do spania. Gdy pewnego razu zostajemy zaatakowani przez mrówki z pobliskiego mrowiska, postanawiamy nie opóźniać noclegu do całkowitego zapadnięcia ciemności. 28-go lipca przekraczamy granicę Hiszpańsko-Francuską. Po dotarciu do San Sebastian po raz pierwszy nocujemy w albergue – noclegowni dla pielgrzymów. Udaje nam się też zdobyć Credencial – paszport pielgrzyma, w którym zbiera się pieczątki z różnych miejsc, potwierdzających pokonanie szlaku pielgrzymki. Umyci i w dobrych nastrojach, wieczorem udajemy się na spacer uliczkami tego pięknego miasta.
Przed nami ostatni etap pielgrzymki. Ostatnie 8 dni drogi. Sen nie przynosi już regeneracji. Mięśnie bolą tak samo rano, jak bolały wieczorem. Z nieba leje się skwar, a my wciąż w drodze. Podążając drogą św. Jakuba spotykamy już licznych pielgrzymów, także tych na rowerach. Czuć ducha pielgrzymki. Ludzie wzajemnie się pozdrawiają, życząc sobie „Buen Camino”. Doświadczamy opieki Bożej w przeróżny sposób. Jednej nocy, gdy zostaliśmy już bez jedzenia na śniadanie, a najbliższy sklep był 25km dalej, zostaliśmy obdarowani kanapkami i Coca-Colą przez nieznane nam osoby. Innym razem, gdy doszło do awarii roweru Dominika, uniemożliwiającej dalsze poruszanie się, lokalni mieszkańcy zawieźli go do serwisu oddalonego o 20 km, nie oczekując niczego w zamian. Większość trasy planowaliśmy odbyć po jak najbardziej płaskim terenie, jednakże przed samym Santiago de Compostela znajdują się góry, wymagające od nas wspięcia się na przełęcze sięgające 1300m.n.p.m., co było sporym wyzwaniem, szczególnie po przebyciu takiej ilości kilometrów. Momentami, gdy brakowało sił, konieczne było prowadzenie roweru.
Pomimo przeciwności, z Bożą pomocą, po 31 dniach i ponad 3200km udało nam się dotrzeć do celu naszej pielgrzymki. W katedrze mogliśmy nawiedzić grób św. Jakuba, złożyć w ofierze nasz wysiłek i prosić o wstawiennictwo w naszych intencjach. Po pobycie w Santiago de Compostela wyruszyliśmy w trasę do Porto, skąd do Polski wróciliśmy samolotem, wraz z naszymi rowerami.
Pielgrzymowanie do Santiago de Compostela jest nie tylko niesamowitym doświadczeniem fizycznym, czy kulturowym, ale przede wszystkim duchowym. Jeśli tylko masz taką możliwość, to wyrusz na szlak i choć na chwilę zostań pielgrzymem do grobu św. Jakuba Apostoła.

Dariusz Lusina